Profesor Tomasz Nałęcz wypowiedział się w dzisiejszym Dzienniku na temat filmu Pawła Chochlewa o Westerplatte. Pisze on, jak to obrona Westerplatte obrosła legendą, jak nawet komuniści bali się tę legendę burzyć i jak Paweł Chochlew, korzystając ze źródeł historycznych nie tyle obala legendę, co pragnie ukazać nam prawdę historyczną.  
Paweł Chochlew wykazał się, zdaniem Nałęcza „wysoką kulturą historyczną” ponieważ nie ulega dotychczasowym stereotypom i nie obawia się pokazać żołnierskiego zwątpienia, a czasem nawet i małości.”,a
 „Krytykowanie autora za taki zabieg jest dowodem ślepego przywiązania do wyidealizowanego mitu Westerplatte i nie ma nic wspólnego ze znajomością autentycznych wydarzeń wojennych. Ów obraz Westerplatte, w którym obok wielkości i poświęcenia są obecne także słabość i małość, jest największą zaletą scenariusza, jak najbardziej zgodną z realiami historii.”
Prawda historyczna – niechby i bolesna – ponad wszystko. Pili wódkę, pokazać jak piją. Sikali na portrety, pokazać sikanie.  
Wódka jakoś w ogóle pasuje do Polaków, zwłaszcza protestujących.
 Przekonała się o tym Anna Walentynowicz, o której film nakręcił znany niemiecki reżyser. Pili czy nie pili w tej Stoczni, ale on zastosował taki „zabieg”, że pani Ania robotników wódką hojnie raczy.
To tylko film, czego Anna Walentynowicz zdaje się nie rozumieć i próbuje w Sądach dochodzić jakiejś tam prawdy. Dzieła sztuki ze sobą w roli głównej kobieta nie rozumie! 
Inny, amerykański tym razem, artysta sportretował bohaterskiego Niemca ratującego Żydów – Oskara Schindlera.
Coś tam żona tego ostatniego pisała, że nie do końca tak było, jacyś nacjonaliści protestowali, że za wielu i nie ci co powinni, gada po polsku, ale przecież to film tylko. 
W grudniu ma wejść na ekrany film kolejny film o tematyce historycznej. Film „Opór” przedstawi nam losy grupy żydowskich partyzantów walczących mężnie z Niem..., przepraszam, z nazistami.
Nawet Wyborcza pisze, że zawiera – jak to delikatnie tam ujmują – sporo błędów.
Ale cóż?
Sztuka ma swoje prawa i artysta może sobie coś tam podkoloryzować, coś dodać, a wymyślone przez siebie postaci umieścić w realiach historycznych, przypominających jak to Polacy bezmyślnie patrzyli na płonące Getto bawiąc się wesoło na zmyślonych przez poetę karuzelach. 
Po obejrzeniu filmu będzie zapewne łatwiej zrozumieć treści zawarte w dziełach Tomasza Grossa, opisującego namiętnie niewygodne prawdy o nas.
Wiem, wiem, są tacy co piszą, że on trochę przesadza, że uogólnia, że czasem podkoloryzuje, a nawet zmyśli. Nie tylko jednak artyści mają prawo do licentia poetica. Historycy amatorzy czasem też, zwłaszcza, gdy idzie o sprawę. 
I dlatego nie ma się co na Chochlewa, przedstawiającego prawdę historyczną zżymać. Nie dość, że prawda, to to tylko film przecież. Dzieło sztuki, a nie dokument. 
Brzmią mi wprawdzie w uszach mądre słowa naszych największych autorytetów moralnych o tym, że:
Wizerunek Polski w swiecie współczesnym formowany jest przez twórczy wysiłek jej obywateli…
Ma w tym swoje miejsce jednak także pamiec o przeszłosci. Polskimkapitałem moralnym jest rola Solidarnosci i jej historycznego przywódcyLecha Wałesy w walce o wolna Polske i przywrócenie jednoscieuropejskiej. Trudno pojac intencje instytucji i ludzi, którzy podejmujaobecnie kampanie oskarżen i zniesławien wobec Lecha Wałesy...Wałesie nasz najwyższy szacunek, zaufanie i solidarnosc. Zwracamy siedo wszystkich obywateli o przeciwstawienie sie wymierzonej przeciwkoLechowi Wałesie kampanii nienawisci i zniesławien, która niszczy polska pamiec narodowa.”
No, tak, ale nasi najwybitniejsi intelektualiści krytykowali przecież policjantów pamięci z IPN. Ludzi małych, którzy gotowi byli się porwać na największe świętości w imię kariery i w imię interesów politycznych swoich podłych mocodawców. 
I tak sobie pomyślałem, że – w imię prawdy historycznej – reżyser Chochlew powinien nakręcić film o Jacku Kuroniu. 
Ja sam Kuronia na żywo widziałem raz, kiedy przyszedł odwiedzić nas na strajku studenckim w 1980 roku. Spijaliśmy każde jego słowo zafascynowani bliskim kontaktem ze znaną nam głównie z Wolnej Europy legendą opozycji. Pamiętam, że strasznie dużo palił. Odpalał papierosa od papierosa rzucając kolejne niedopałki na podłogę. Ale to dodawało mu tylko, w naszych oczach, uroku. 
Ale, jako się rzekło, życie i działalność Jacka Kuronia obrosło legendą.
A Paweł Chochlew i uczciwi historycy w rodzaju profesora Nałęcza cenią prawdę, a nie lubią legend. 
Proponuję zatem szkic do scenariusza filmu o Kuroniu. Jak wiemy, lubił on sobie wypić. Nie robił z tego tajemnicy. Wiemy też, że nie specjalnie dbał o ubiór. 
Pierwsza scena filmu przedstawiałaby zatem Jacka Kuronia budzącego się rano. Na stole leży butelka po Johnnie Walkerze. Obok, wokół przepełnionej popielniczki, paczka paierosów i kilka niedopałków. Na talerzu resztki kiełbasy i nadgryziona kromka chleba.Kuroń wstaje i głośno czka. (Jak się pije, to się czasem czka.) Potyka się o jakąś książkę podchodząc do stołu i głośno klnie. Sięga po butelkę. Pusta jest. Znowu klnie. Idzie do łazienki. Patrzy w nadłuczone lustro. Widzimy jego nieogoloną twarz i przekrwione oczy (to normalne, że jest rano nieogolony, a na przepiciu ma się czerwone oczy). Oparty głową o ścianę sika (a któż rano nie sika?). W zbliżeniu widzimy brązowe plamy na jego wiszących białych gaciach (nie dbał o stroje). Po wysikaniu się, próbuje wymiotować (jak to na przepiciu). Nie udaje mu się, więc tylko czka... 
W tym samym czasie, generał Kiszczak rozmawia z oficerami w swoim gabinecie. Piją poranną kawę, żartują i przegryzają rogaliki z masłem. Generał opowiada o spektaklu w teatrze, na którym był wczoraj z żoną... (To wszystko może być prawdą, żadne manipulacje!) 
Liczy się bowiem prawda. Nawet niewygodna.
Jacek Kuroń był tylko człowiekiem i nie ma w tym nic złego, aby ukazać wizję artystyczną jego zwykłego dnia. Nie żeby niszczyć pamięć o nim, ale żeby nie utrwalać mitów.
Że trochę się zmyśli, domyśli, dopowie czy podkoloryzuje, nie ma żadnego znaczenia.
I z pewnością nie wypływa z negatywnego nastawienia do głównego bohatera!
Nie takie były nasze intencje! 
Oczywiście, nikt, a już zwłaszcza Paweł Chochlew, takiego filmu o Kuroniu nie nakręci. 
Oczywiście, w Dzienniku nie wygłosiłby nikt, a już zwłaszcza Tomasz Nałęcz, pochwały takiego filmu. 
I myślę sobie, że może to ja jestem nienormalny? 
Może to błąd, że znając słabości naszych bliskich nie rozgłaszamy ich wśród wszystkich znajomych, a już zwłaszcza tych, którzy ich nie lubią?  
Szanują w szkole twoją matkę? Nie znają jej. Opowiedz kolegom, że w domu bąki głośne puszcza, a w dodatku nie wiedziała, jak się nazywa stolica Wietnamu i popłakała się oglądając brazylijski serial. 
Cenią w pracy twojego ojca? Ot, głupki. Nie znają go. Fałszywiec gada codziennie z szefem i udaje, że go lubi, a w domu opowiada, że to dureń i świnia. A jak byliście na weselu to się spił i zasnął z twarzą w kotlecie mielonym.  
Brat zrobił właśnie doktorat i go za to chwalą w instytucie? No, przesada! Najlepszy pomysł, ten niby jego, podsunęła mu bratowa. Sam by na to nie wpadł, głupek. Byłeś przy tym i wiesz. Prawda taka. 
A jak się ktoś z tych bliskich śmieje to co robimy? Ano, śmiejemy się najgłośniej i często w domu przypominamy rodzinie z jakich błaznów się składa. Obciach, że tacy ludzie w ogóle są. 
Nie wiem, może ja jestem z innego mięsa niż Chochlew, Nałęcz i całe to bractwo łykające z radością każdą potwarz, każdą obelgę czy szyderstwo z Polski i jej historii.  
Bo ja, mimo że do Kuronia i jego idei mi daleko, nie chcę takiego filmu o Kuroniu, i nie chcę takiej „prawdy” o Westerplatte.  
I jakoś wydaje mi się, że można było odbrązowić postać majora Sucharskiego, bez tej wódki, bez sikania, biegania nago i pozostałych chwytów rzekomo artystycznych. 
Choć z drugiej strony rozumiem, że są ludzie patrzący na siebie i swój kraj przez pryzmat obcych. Przez pryzmat swojej małości, podłości i swoich prowincjonalnych kompleksów, które nakazują z wszystkiego się tłumaczyć, a jak się coś kiedyś udało, to pokazać, że to przez przypadek było i, że w sumie, to oni mają rację, bo my takie małe gnoje jesteśmy. 
Tak się tu rozpisałem, a w zasadzie mogłem krótko.
Dla mnie tacy historycy, tacy reżyserzy, tacy dziennikarze, to są po prostu świnie. Niby nieelegancko, ale jak się tu elegancko wyrażać o ludziach, dla których powodem do chwały jest opluwanie własnego gniazda, i którzy dla paru groszy i kariery gotowi są unurzać w błocie wszystko to, co się nam wydaje święte.